czwartek, 23 grudnia 2010

Autobusy, autobusy

Jako, że u mnie już nie dzieje się nic ciekawego i czekam już na powrót do domu, toteż nie piszę.

Pomyślałam jednak, że podzielę się z Wami ciekawymi obserwacjami dotyczącymi autobusów. Nie są to autobusy miejskie, ale nie jest to też odpowiednik naszego PKSu, coś pośrodku - takie autobusy kursujące tylko na krótkie dystanse, pomiędzy miasteczkami w pobliżu Harrisburga. Ja takim dojeżdżam do pracy.

Co więc ciekawego w tych autobusach?
Ano ludzie!

Pierwsza rzecz - każdy zna każdego po imieniu. Nie ma osoby, która by jeździła autobusem i była anonimowa. Wszyscy wiedzą kto gdzie mieszka i pracuje, co lubi, czego nie lubi, jak gotuje i jakie ma poglądy polityczne (a właściwie "społeczne", bo budowa chodnika, remont skrzyżowania, regulacje dotyczące trawników, nowy system informatyczny w bibliotece, to główne tematy rozmów).

Kolejna rzecz - kierowcy. ZAWSZE mili, zawsze życzą ci miłego dnia i wysadzą gdzie chcesz i poczekają jak widzą, że idziesz (nie biegniesz!) z daleka na autobus. Mnie na autobus rano wozi Nancy. Pewnego dnia podjeżdżamy do przystanku i już z daleka widzimy autobus (był chwilę za wcześnie, ale my też byłyśmy na ostatnią chwilę). Myślałyśmy, że będzie czekał nas pościg za autobusem, ale gdzież tam! Autobus czekał... na mnie:P Jak wsiadłam to pani kierowca powiedziała - "No właśnie tak się dziwiłam, gdzie jesteś, więc poczekałam". Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce? Szkoda.

Z okazji Świąt, pasażerowie autobusów firmy CAT postanowili zrobić Christmas Party w autobusie. Umówili się więc na grupie mailowej (do której są wszyscy zapisani!!!) na konkretny dzień i na konkretną godzinę. Postanowiłyśmy z Natalią wziąć w tym udział. Firma CAT przyozdobiła autobus we wstążeczki itd., a pasażerowie przynieśli ciasteczka i inne przekąski. Były konkursy z nagrodami, losowanie darmowych biletów autobusowych spośród wszystkich obecnych (Natalia wygrała), śpiewanie kolęd... Pewien pan napisał śmieszny wiersz o pasażerach i codziennej podróży do pracy, pan przedstawiciel firmy autobusowej, który również był obecny, zrobił też krótkie przemówienie.



Generalnie RE-WE-LA-CJA :)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Znów Nowy Jork :)

W ostatni weekend byłam na wycieczce z pracy w Nowym Jorku. Zwiedzaliśmy trochę inne miejsca, niż wcześniej z Bartkiem, więc zobaczyłam kawałek więcej tego miasta:) Najważniejsza rzecz: nigdy, przenigdy nie wybierajcie się do NY w grudniu! To co się dzieje na ulicach to jakaś masakra! Tłum! Masa ludzi – nie można się zatrzymać, nie można zawrócić, idziesz ulica i nie widzisz nic, poza plecami osób idących przed tobą.

Poza tym historia chyba zatacza kolo. Otóż w Ameryce, żeby dostać się do sklepu trzeba teraz stać w kilometrowej kolejce, kilka godzin! Nie przypomina to Wam starych, „dobrych” czasów sprzed kilkunastu lat? Tylko tutaj nawet dolary w kieszeni nie pomogą:P

W NY odwiedziliśmy Battery Park. Jest to miejsce, gdzie rozpoczęła się historia tego miasta– tutaj wylądowali imigranci i założono Nowy Amsterdam. Znajduje się tam również rzeźba, która stała w lobby jednego z budynków WTC. Jest to kula, „Sphere”, która symbolizuje... światowy pokój.

Potem przeszliśmy Wall Street do „Strefy 0”. Niestety nic nie widać zza ogrodzeń. Budują tam teraz nowe budynki, które już wysokie na kilka pięter. Najbardziej poruszającym miejscem jest chyba kaplica Świętego Pawła, która po atakach stanowiła takie schronisko dla wszystkich potrzebujących oraz miejsce, gdzie odpoczywali strażacy. dziś można tam zobaczyć wiele pamiątek, w tym zdjęcia zaginionych, buty, ubrania... te przedmioty mi trochę przypominały Oświęcim.

Kolejna atrakcja był Rockefeller Center, gdzie znajduje się siedziba telewizji NBC. Wjechaliśmy super szybka, prześwitująca winda, która grała filmy na 67 piętro i stamtąd można było zobaczyć panoramę Nowego Jorku. Fantastyczny widok z każdej strony! Strasznie tam na gorze wiało, ale porobili tam takie szklane ściany, więc dało się wytrzymać:)

Następnie przez 2 godziny PRZEPYCHALISMY się w tłumie do Times Square, gdzie mieliśmy zjeść obiad. Po drodze mijaliśmy fajne sklepy, np. „Świat M&Msów”, ale o wejściu można było pomarzyć:P

Obiad był ogromny i pyszny i z dużą ilością wina:) Skończyło się 4-krotnym śpiewaniem sto lat dla różnych gości i fala meksykańska w całej restauracji:P