sobota, 25 września 2010

Dzień 1

Hej!

Informuję wszystkich, że cała i zdrowa dotarłam do Ameryki :)

Właśnie mija mój pierwszy dzień tutaj. U mnie jest 20, Wy już słodko śpicie, bo macie 2 w nocy.

Najpierw krótko napiszę co robiłam, potem kilka moich obserwacji:

Wczoraj po wylądowaniu w Nowym Jorku (a właściwie w New Jersey po drugiej stronie rzeki Hudson) pojechaliśmy busem do Harrisburga, gdzie czekały na nas rodzinki. Po drodze zjedliśmy w Midway Diner – tam podobno jadają tirowcy, więc jest dobre i tanio (moje myśli o jedzeniu poniżej). Po 3h drogi (wcale nie jest tak strasznie blisko do tego NY) odebrała mnie Nancy, u której będę mieszkać. Jest to miła starsza pani, ma fajnego kota, a jej dom to istne muzeum! Jak kiedyś uda mi się policzyć obrazy we wszystkich pomieszczeniach, to napiszę ich liczbę, ale na pewno niejedna galeria by się nie powstydziła:P W moim pokoju jest ich 14... Dobra, do rzeczy. Dziś rano pojechałyśmy na zakupy do supermarketu, potem na wspólny obiadek zresztą praktykantów i ich rodzinami. Było bardzo fajnie i zaplanowano nam już 2 wycieczki, także sami nic nie musimy póki co robić! Waszyngton pod koniec października, Niagara na początku listopada. A jutro (niedziela) idziemy do jednego z największych parków rozrywki na wschodnim wybrzeżu. Widziałam z daleka te rollcoastery i... boję się :P

Jakie są moje odczucia po pierwszym dniu? (najczęściej zadawane przez Was pytanie)
Wszystko, co słyszałam się potwierdza – ogromne wozy, wszędzie uśmiechnięci ludzie, itd.
Co do jednego się po pierwszym dniu nie mogę zgodzić – ich jedzenie wcale nie jest dobre! W Midway Diner jadłam jakiegoś sandwicha z posiekanym mięsem. Ok, było to smaczne, ale w Polsce jadałam lepsze rzeczy. Dzisiejszy obiad – nic specjalnego. Choć to był Dutch Diner, więc niby nie typowe amerykańskie jedzenie. Płatki śniadaniowe z jogurtem – ohyda. Kawa – tak paskudna, że nie mogłam wypić (co innego w Starbucksie). Tak więc moi drodzy, jak dobrze pójdzie to nie przytyję aż tak bardzo :D (Kupiłam dziś buty do biegania.)
Ciekawą obserwacją na drogach (tam spędziłam najwięcej czasu póki co) jest to, że ich znaki są pisane. Mało jest symboli. Piszą po prostu „z tego pasa można skręcać tylko w lewo” albo „koniec strefy szkoły”. Tępią może analfabetyzm, kto wie. Druga rzecz – światła nie znajdują się nad głowami kierowców, tylko po przeciwległej stronie drogi. Także nie ma opcji, że podjedziesz za blisko skrzyżowania i nie będziesz ich widzieć. I jeszcze jedno – na czerwonym świetle można skręcać w prawo po zatrzymaniu się, czyli obowiązuje u nich nasza zielona strzałka, ale bez zielonej strzałki.

I ostatnia rzecz na dzisiaj, która zdarzyła się przed chwilą (9 p.m). Nancy powiedziała, że pokaże mi coś ciekawego i zabrała mnie do piwnicy, gdzie ma pokój zrobiony totalnie w afrykańskim stylu! Jest SUPER! I tam (och, jak dobrze) jest stacjonarny rowerek :)

3 komentarze:

  1. Wow:0 Ale się rozpisałaś.. Czekam na zdjęcia domu Nancy, ale nie myślałam, że w jednym pokoju może być aż 14 obrazów! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie :) oby wszystkie dni były takie jak ten jeden, może poza jedzeniem... :)

    ps. zmień sobie strefę czasową w ustawieniach bloggera

    OdpowiedzUsuń
  3. ja o 2 zazwyczaj jeszcze nie śpię :P

    OdpowiedzUsuń