czwartek, 30 września 2010

Praca i Harrisburg

Myślę, że po 4 dniach mogę wypowiedzieć się na temat swojej pracy tutaj. Jest ona totalnie odmóżdżająca – wkładanie ulotek do folderów, wkładanie karteczek do plakietek na targi, wklepywanie danych do komputera. I to jest jedyny (ale za to wielki) minus.

Na szczęście:
  • pracuję mniej więcej od 9 do 15
  • będę miała okazję uczestniczyć w wielu ciekawych spotkaniach i wydarzeniach w różnych miastach i różnych miejscach (Hiltony, Radissony, hehe:P)
  • w pracy starają się zapewnić mi jak najwięcej atrakcji i w związku z tym pokazują mi miasto, jeśli jedziemy na lunch, to poza Harrisburg, tak żebym coś zobaczyła (zapłata za lunch brzmi „thank you Keystone”)
  • mogę uczestniczyć we wszystkich zebraniach rad nadzorczych Keystone Human Services i organizacji „córek” (których jest milion i chyba nikt ich nie potrafi wymienić:P)
  • pracuję z naprawdę fajnymi ludźmi i ciągle poznaję nowych:)

Miałam również po raz pierwszy okazję poszwendać się samotnie po mieście. Poszłam do Kapitolu, gdzie znajduje się siedziba wszelkich władz stanu. I w środku i na zewnątrz budynek robi naprawdę wielkie wrażenie! W środku wszystko jest z ciemnego, ciężkiego drewna, piękna kopuła, piękne malowidła na ścianach. Pokój gubernatora też ekstra – wpadłam na kawkę :)

Potem poszłam do State Museum of Pennsylvania. W sumie to wcale nie chciało mi się tam iść, ale z braku laku... i nie żałuję! Muzeum jest wspaniałe! (A ja nie jestem zapaloną miłośniczką muzeów.) Wystawy dotyczące Indian, trójwymiarowe gabloty ze zwierzętami, filmy o geologii – po prostu super!

I teraz najlepsze – muzeum jest otwarte do 17. O 16.45 jakiś pan zaczął coś charczeć do głośników, nie zrozumiałam ani słowa, ale pomyślałam, że zapewne informuje, że mamy 15 minut na opuszczenie muzeum i dalej w najlepsze kontynuowałam podziwianie sztuki. Nagle patrzę, a ja... jestem zamknięta w tej galerii!!! sprawdzam jedne drzwi, drugie, ani drgną. Bogu dzięki znajdowało się tam wyjście ewakuacyjne i ono było otwarte. Jakimiś piwnicami szłam i szłam i nagle wyszłam na ulicę:) ufff...
Potem się dowiedziałam, że użycie „emergency exit” powoduje uruchomienie alarmu i wzywa policję, ale chyba w tym wypadku oni jeszcze tego alarmu nie zdążyli włączyć.
Ale adrenalinka podskoczyła:)

Potem jeszcze trochę połaziłam po centrum. Wszystkie kościoły były zamknięte, a jest ich wiele i różnych dziwnych wyznań.

A propos – stwierdziłam, że Amerykanie to bardzo prosty naród. Oczywiście nie można uogólniać całego kraju, ale jednak pozwolę sobie wyciągnąć ogólne wnioski:
W przeciwieństwie do Europy nie następuje tu ateizacja społeczeństwa. Większość Amerykanów ma bardzo prosty i „łatwy w obsłudze” styl życia i bycia – praca, dobre stosunki z ludźmi, lunch lub obiad w dobrej restauracji (do której nawet podczas pracy są w stanie jechać pół godziny w jedną stronę!), religia (Bóg pomaga i nikt się nie zastanawia czy on istnieje czy nie – po co?), społeczna użyteczność (czyli angażowanie się w jakiś ruch, aukcje dobroczynne, cotygodniowa praca w schronisku, itd.). Proste? I tak, coś mi się wydaje, żyje i myśli tu większość ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz