czwartek, 21 października 2010

Kolejny weekend

Shippensburg University

W sobotę wybraliśmy się w odwiedziny do Wojtka, który w ramach wymiany przyjechał studiować w tym semestrze na University of Shippensburg. Wojtek mieszka z 3 chłopakami w akademiku. Wszyscy trzej w piękne, słoneczne, ciepłe, sobotnie popołudnie grali w gry komputerowe tudzież PS3 i ani myśleli porozmawiać z nami na więcej tematów niż „how are you”. O ile przed wejściem do tego mieszkania twierdziłam, że bardzo chciałabym studiować w Stanach (ze względu na infrastrukturę, o której zaraz napiszę), to po wyjściu stwierdziłam, że jednak... chyba... wolę cofnięte w rozwoju polskie uczelnie:P może na Harvardzie bym się lepiej odnalazła hehe:)

Studenci może wrażenia nie robią, za to sama uczelnia jak najbardziej. Generalnie tutaj kampus uczelniany stanowi miasteczko samo w sobie. Jest tu wszystko – sklepy, kawiarnie (Sturbucks oczywiście też), stołówki, 15 boisk do wszystkiego (ja bym to nazwała stadionami, bo każde boisko spokojnie mogłoby być areną 1-ligowego meczu w Polsce:P), ogromny kompleks sportowy (siłownie, baseny, itd.), z którego możesz korzystać za darmo o każdej porze, sale koncertowe, teatr i nie wiadomo co tam jeszcze! Wszystko otoczone oczywiście zadbanymi trawnikami, gdzie powystawiano naprawdę super-wygodne drewniane fotele. Nie wiem czy polskie uczelnie doczekają kiedyś takich czasów, ale wspólnie stwierdziliśmy, że gdyby polscy studenci płacili choćby te marne (jak na tutejsze „ceny”) 20 tys. dolarów rocznie, to pewnie mielibyśmy tak samo fajnie ;)

Czego jeszcze nie omieszkam wspomnieć, to stołówki, gdzie zjedliśmy obiad. Wejście kosztowało $7 (czyli tanizna, bo w Harrisburgu kupię za to najwyżej frytki) i można było jeść do woli. Rzecz w tym, że oni mieli tam DOSŁOWNIE wszystko. Pierogów jedynie nie było, ale Wojtek mówił, że innego dnia były. Także zjadłam 3 obiady, 4 desery i na sam koniec doprawiłam się lodami (których było 7 rodzajów + 20 rodzajów polew i posypek). Więc na podstawie lodów możecie sobie wyobrazić ile tam było normalnego jedzenia. Stołówka była tak ogromna, że chyba z 1000 osób by tam weszło. Potem przemyślałam tę sprawę i stwierdziłam, że chyba jednak dobrze, że nie mam na co dzień dostępu do takiego miejsca. Bo wtedy chyba nawet basen (mówiłam, że od razu kupiłam 3-miesięczny karnet?) by mi nie pomógł:P

Mało tego! W ten sam dzień, kiedy wybraliśmy się do Shippensburga, w odwiedziny wpadł też Shawn Rumery (!!!), którego pewnie niektórzy z Was znają. A Ci którzy nie znają: to jest chłopak ze Stanów, który spędził ostatni rok akademicki na UE, wspomagając samorząd studencki w aktywizacji studentów. No i w skrócie, to Shawn jest strasznie fajnym gościem. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się go ujrzeć zbyt prędko, o ile kiedykolwiek. Także niespodzianka była naprawdę ekstra!

Shawn był w trakcie przeprowadzki do Chicago. Dosłownie – jechał z Maine (skąd pochodzi) do Chicago samochodem i po drodze wstępował w różne miejsca, również do Shippensburga. Tam będzie mieszkał w wielkim domu i pewnie szlifował swój polski:D Zaprosił nas do tego Chicago i ja z pewnością zrobię wszystko, żebyśmy z tego zaproszenia skorzystali, bo lepszego przewodnika nie znajdziemy! :)

Annapolis
W niedzielę pojechałyśmy z Nancy odwiedzić jej znajomych, którzy mieszkają w stolicy stanu Maryland – Annapolis. Jest to bardzo ładne i przyjemne miasteczko. Wąski uliczki, knajpki na chodnikach, stylowe sklepiki – aż trudno uwierzyć, że to Ameryka:P Poza tym Annapolis leży nad zatoką Oceanu Atlantyckiego i dzięki temu widokowi morza i żaglówek jest jeszcze ładniej:)

Co jeszcze jest ładne? Chłopcy:P Przez cały czas odkąd tu (do USA) przyjechałam, zastanawiałam się – gdzie są ci wszyscy przystojni amerykańscy chłopcy? Na uniwersytecie w Shippensburgu ich nie było, co zweryfikowałam w sobotę. Odpowiedź brzmi – wszyscy studiują w Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis! Byłyśmy w ich kaplicy na mszy (długa i nudna jak w Polsce, a kazanie to nawet dłuższe) i tam mogłam podziwiać owych przystojniaków ;)

Potem odwiedziłyśmy State Capitol Building, gdzie bardzo fajna pani przewodnik całkiem za darmo nas oprowadziła, opowiadając przy tym masę ciekawych historii, jak to 27 warstw farby zeszło ze ściany pokoju, gdzie przemawiał Waszyngton zanim skapnęli się, że jest tam wilgoć, itp.

A potem pojechałyśmy do domu tych znajomych Nancy i tam się przejadłam po raz enty:/ Przy okazji miałam okazję doświadczyć ataku wściekłych (no dobra, wściekli nie byli, ale zaciekli na pewno) Amerykanów, kiedy tylko bąknęłam, że w Europie wątpi się czy Apollo rzeczywiście wylądował na księżycu. Tak czy owak, było miło:)

2 komentarze:

  1. Jadę do Annapolis!!!!

    Czytam blog tego studenta i zastanawiam sie jak to zrobić, żeby na rok wyjechac do ameryki na studia. albo chociaz na semestr...

    Zuza

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie na stronie UE pojawiła się możliwość praktyk w Kaliforni. To lepsze niż Annapolis;)

    OdpowiedzUsuń